środa, 6 listopada 2013

Sydney Airport

  Cały lot trwał 27 godzin. Było to coś niewyobrażalnie męczącego, ale nie to było najgorsze. Na miejscu okazało się, że jednego z naszych bagaży nie ma. Następne trzy godziny to poszukiwanie go i zgłaszanie jego zaginięcia. Były w nim wszystkie ubrania co za tym idzie moja druga połówka nie ma w co się ubrać (na szczęście trzy dniu później bagaż został nam przywieziony). 
  I teraz coś bardziej przyziemnego: najłatwiej gdziekolwiek z lotniska dostać się oczywiście taksówką, jest też ona dla dwóch osób bardziej rozsądna cenowo, bo pociąg do centrum kosztuje ok 20$ od osoby a taxi pod same drzwi kosztowała nas 67$ (w tym 15$ za odbiór z lotniska).
  Dla mnie prywatnie najbardziej nieprzyjemną rzeczą w tym wszystkim był Jet lag, czyli zmęczenie spowodowane różnicą czasu. I tak kręciło mi się w głowie i chciało mi się spać gdy świeciło słońce, a w nocy wręcz przeciwnie. Najgorsze były dwa pierwsze dni, ale po około tygodniu byłem już całkowicie przyzwyczajony do czasu UTC+11:00.

3 komentarze:

  1. oj tam zgubienie bagażu to nic w porównaniu z jazdą taksówką :P czyli pierwszym kontaktem z ruchem lewostronnym :) wsiadamy a tam kierowca siedzi po prawej stronie, a wszelkie moto-taksówko-gadżety (nawigacja, taksometr, skrzynia biegów) ma po swoją lewej i obsługuje je lewą ręką :) to się nazywa oburęczność :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie Jet Lag - to przez to że chodzicie teraz do góry nogami:D

    OdpowiedzUsuń
  3. to przez to że woda w kranie się kręci w drugą stronę :)

    OdpowiedzUsuń